Euroweek w Dusznikach-Zdroju
Czym jest Euroweek? Co można tam robić? Jak się jedzie pociągiem z Wrocławia do granicy z Czechami? Odpowiedzi na te pytania znajdziesz w tym artykule.
Co to Euroweek?
Euroweek - Szkoła Liderów to przedsięwzięcie społeczne organizowane od 1994 roku na ziemi kłodzkiej. Zapoczątkowała go grupa studentów zainteresowanych demokracją, integracją w Europie, działalnością społeczną i kulturową, regionem, różnorodnością kulturową. Wszystko to rozwinęło się dzięki Adamowi Jaśnikowskiemu z Kłodzka. Wraz z grupą studentów z katowickiej Akademii Ekonomicznej organizował szkolenia Euroweek: Szkoła Liderów. Ich celem było integrowanie i informowanie polskich studentów o lokalnych i międzynarodowych zagadnień za pośrednictwem konferencji i seminariów prowadzonych z udziałem Rady Ministrów, polityków rządowych, jak i z opozycji, dyplomatów, a także przedstawicieli wielu instytucji proeuropejskich.
Program wzbudził zainteresowanie, więc poszerzono jego tematykę i formy szkolenia. Dzięki temu projekt zaczął zwracać coraz większą uwagę świata. Wolontariusze z całego świata zaangażowali się w projekt. Do uczestnictwa zapraszano przede wszystkim studentów szkół wyższych. Później Euroweek objął swoim programem uczniów i uczennice szkół podstawowych, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych. Od 2011 roku w programie uczestniczy także młodzież z innych krajów europejskich.
Mój wyjazd
- data: 23 - 27 maja 2022
- miejsce zakwaterowania: ośrodek wypoczynkowy Willa Jarzębina w Dusznikach-Zdroju
- dojazd: pociąg Gdynia-Wrocław, Wrocław-Krosnowice Kłodzkie, stamtąd autokarem
Wielka Przesiadka
Szósta rano, poniedziałkowe budzenie za pośrednictwem Radia Kaszebe. Wstaję i biegam czym prędzej, by jak najszybciej się oporządzić. Tościki na śniadanko i w pół godziny z gabarytem udaję się do samochodu. Jadę niczym premier w czarnej jak sen limuzynie na dworzec Gdynia Główna i widzę swoich najukochańszych w świecie znajomych. Problem w tym, że jedni stali na peronie, drudzy zostali wewnątrz dworca, co doprowadziło mnie do stresu, ale na peronie być nie musiałem.
Wsiadamy, cztery klasy w 88 uczestników... Jest i niebieski pociąg Intercity w nowoczesnej wersji, bez przedziałów, Gdynia Główna - Kraków Główny przez.... Poznań i Wrocław. To się nie działo naprawdę. Na szczęście, wziąłem rzeczy i po sprawie.
W pociągu świetnie rozmawiało się z kolegą z równoległej klasy - Bartłomiejem - o geocachingu, to ja porozmawiałem z nim o świecie, polityce, DX-ingu*, sporcie i reszcie. Śmialiśmy się z jednego z przemówień w Sejmie: wystąpiliście tutaj w pięciu i zatanczyliście... bredgensa... taniec na głowie, jak ktoś nie wie. Może i przejęzyczenie, ale kontekst wręcz nas rozbawił. Śmieliśmy się także z tureckich telenowel. A sam geocaching trochę mnie zaczął interesować.
O 13 trafiamy na dworzec Wrocław Główny przez Bydgoszcz Główną i poznański Chlebak. Mieliśmy mało czasu i pędziliśmy z bagażami na pociąg. Wsiadamy na znanym zielonym peronie dworca głównego we Wrocławiu. I tu się zaczyna piekło. Koleje. Dolnośląskie. Tłok, to nawet Londyn ani Shinkansen nie jest. Zabrakło jeszcze legnickich wpychaczy ludzi w drzwi jak w Japonii. Słucham sobie turkopopu, gdy nikt nie siedzi ze szkoły, potem siadają i rozmawiam na luzie, a przy tym mamy nazwy takie jak Węgry, Boreczek, Warkocz czy Biały Kościół. Aż mi się przypomniała dziewczyna o perłowych włosach z jednej z ulubionych piosenek moich rodziców. Gyóngyhaju lany w wykonaniu węgierskiego zespołu Omega.
Wysiadamy w Krosnowicach Kłodzkich i podwozi nas jakiś bus. Wynajęto nam 2 autokary, wszystkie jedną trasą. Wioska z pięknym podobieństwem do stepu, przypominająca mi naturę południowej Ukrainy czy Kazachstanu. Wjeżdżamy na drogę krajową 33 i jedziemy po obwodnicy Kłodzka niczym po ekspresówce. Potem zjeżdżamy na Kudowę - DK 8 / E 67 i jedziemy przez Polanicę do Dusznik. Są i Duszniki. Poczułem się trochę stresująco. Mimo wszystko, przed oczyma ukazuje się... willa Jarzębina. Wchodzę. Nawet, nawet, zacofanie trochę do przełomu lat 90. i 2000., ale to hotel nie jest, nawet Gołębiewski czy Mariott. Pokoje za małe, ale były łóżka piętrowe. Niestety, było to niewygodne dla moich stóp z racji na śliskie drabiny. Gdy tylko wchodziłem do łóżka, odczuwałem lekkie przerażenie. Już nie mówiąc o tym, że obok była szafeczka, na której położony był mój telefon z ładowarką. Kolacja - za bardzo domowe jedzonko, ale nawet ujdzie.
Później idziemy na pierwsze zajęcia. Kalyani z indyjskiego stanu Maharasztra, Ajszan z samego serca Azerbejdżanu i Rodrigo z meksykańskiego Jukatan, ale... mieszka w Polsce. Filmik z zasadami Euroweeku, znany mi już od 2018, ale mówmy sobie jasno - nie spoilerujmy. Spokojny ten start.
Wieczorem z kolei poszliśmy na spacer do centrum, a nasza trasa wiodła przez park zdrojowy, o którym opowiem później. Ciekawie patrzyło się na kolorowo podświetlane fontanny, a także na dzieciaki ze styropianowymi samolotami. Byli to... Cyganie. Romowie. Romałe. Romałeske. Nie wiedząc do końca, dlaczego, przypomniał mi się sam MacGyver. Później usłyszałem takie zaciągane nie płacz, ja to sklyje. Dodało mi to pewnego klimatu. Jawo sasto bakhtalo!
* DX-ing - odbiór stacji radiowych i telewizyjnych z dalekiej odległości
Quest 1: Skonstruuj wehikuł czasu i przenieś się do Indii w XIX wieku
Jest wtorek - 24 maja. Wstaję z chłopakami, idziemy na śniadanie. Podczas posiłku widzimy jednego z wolontariuszy wywieszającego wielką kartkę, dwukrotnie większą od przeciętego plakatu wyborczego. Cóż tam jest? Czyżby plan dnia? Tak! Po śniadaniu mogliśmy odpocząć, a potem pojawiły się pierwsze zajęcia - cykl pobudzający, zwany Energizerem. Jest to nieodłączny element każdego Euroweeku. Uczyliśmy się różnorakich zwariowanych tańców pod okiem Rodriga i Kalyani - przykładowo tańca kowbojskiego. Przypomniał mi się film, który swego czasu na swoim starym telefonie miała pobrany moja mama. Był to film, gdzie były sfilmowane różne brzuchy, pomalowane w różnych twarzach, tańczące w rytm muzyki. W soundtracku filmu znalazło się między innymi redi tu kam hom karnado. Tak, dokładnie to.
Małe wielkie Duszniki
Mieliśmy później długi odstęp od warsztatów, gdzieś w okolicach obiadu. Poszliśmy na spacer do centrum Dusznik-Zdroju. Na naszej trasie znalazły się piękne ogrody zdrojowe, a w nich chociażby pijalnia wód zdrojowych czy amfiteatr. Z lekka przypomniał mi się Ciechocinek, ale gdyby tak zmieszać nadwiślańskie uzdrowisko na Kujawach z Czechami? Była to świetna okazja do pozowania do grupowych zdjęć, nieco później skorzystałem z okazji, by na chwilę przystanąć i porobić zdjęcia tejże strefy. Idąc do samego centrum, przypomniały mi się miasta województwa warmińsko-mazurskiego. Charakterystyczna dla miast na Ziemiach Odzyskanych ceglana, podgórska, pełna kamienic zabudowa miejska. Nawet jeden z kościołów wyglądał troszeczkę jak kamienica. Było dużo czasu, niektórzy nawet hasali po Żabkach, kawiarniach. Sam się skusiłem pójść zarówno do Płaza, jak i na kawusię.
Spacer był też okazją do treningu geocachingowego, do czego zaprosił mnie ww. kolega Bartłomiej. Poszliśmy do skansenu oddalonego jakiś kilometr od starówki i grzebaliśmy po fantach pokazywanych na mapie w aplikacji geocachingowej na telefonie Bartolomea. I tak oto znaleźliśmy jakieś karteluszki, notesiki, wpisaliśmy się do specjalnego zeszytu geocacherskiego, który był w białej baryłce. Po przeglądzie wszystkiego zamknęliśmy baryłkę i zawróciliśmy.
W dolinie Gangesu
Kilka godzin później rozpoczęły się przygody euroweekowiczów wokół świata. Kalyani (zwana Kalee) pokazała nam, jak to jest żyć w Indiach, jak tam jest ogółem. Już za dzieciaka byłem zafascynowany różnorodnością i kolorystyką Indii, a dekadę później pojawił się u mnie pociąg do wideo-naklejek na Skype od Eros Entertainment z fragmentami filmów Bollywood, a także do kulinariów ludów znad Indusu i Gangesu. Kalee powiedziała, że pochodzi z prowincji / stanu (jak zwał - tak zwał) Maharasztra, znanego z tego, że znajduje się tam Bombaj. Oto różne ciekawostki o Indiach:
- w Indiach jest używanych ponad 100 języków
- każdy region ma swój, bywa nawet, że i miasto
- wesela trwają przynajmniej 7 dni
- symbolika flagi narodowej:
Szczerze powiedziawszy, część ww. wiadomości była już mi znana wcześniej, jednakże po co się wywyższać i przemądrzać? Później dopowiedziałem także trzy inne ciekawostki:
- Hindusi jako ogół ludów indoeuropejskich regionu to przodkowie Słowian i innych rodzin ludów Europy, w tym Romów-Cyganów
- w Polsce również jest rywalizacja dwóch głównych partii politycznych:
- Polska ma narodowo-konserwatywny PiS i liberalne PO
- Indie mają narodową BJP (PiS?) i socjaldemokratyczną INC (Nowa Lewica)
- tak jak w Indiach duchowym mentorem jest Mahatma Gandhi, tak i w Polsce prof. Władysław Bartoszewski
Już pierwszego dnia miałem ochotę podywagować z wolontariuszami. Było, co mówić i czym się cieszyć, a jakże inaczej!?
Czym jest różnorodność?
Były także i warsztaty, podczas których mieliśmy do wyboru słowa związane ze społeczeństwem i musieliśmy je przedstawić scenkami. Moja grupa otrzymała słówko diversity, czyli o odmienności, różnorodności. Tworzyliśmy scenkę z afrykańskim księciem, gangsterem, bankierem itd., jednakże nie zdołałem tejże scenki odegrać w pełni. Źle się poczułem i nie mogłem się do końca zjawić. Nie wnikajmy w to, oke?
Wehikuł czasu
Potem zawitał do nas nieco inny quest. Musieliśmy wystąpić, odgrywając piosenki z różnych dekad. Mimo wszystko, dalej czułem się źle i nie pojawiłem się. W międzyczasie pomyślałem o takim muzycznym wehikule czasu - stąd nazwa nagłówka. Byłem tak wstrząśnięty tym, że źle się czułem, że nie mogłem spokojnie zasnąć.
Przypomniało mi się za to coś śmiesznego z Euroweeku '18. Warsztaty lip sync. Nie wiem, czy muszę tłumaczyć, ale jedną z zasad było to, że piosenka musiała być po angielsku. Z racji, iż moja grupa miała problem z doborem piosenki, to poprosiliśmy o zgodę na nieanglojęzyczny występ u wolontariuszy, którzy się bez zawahania zgodzili. Wybraliśmy sobie...
Quest 2: przyrządź 100 pierogów z guacamole
Środa, dwudziestego piątego maja. Nareszcie - mimo niepokojów z wczoraj - lepiej. I to znacznie lepiej. Energizer z Ajszą i Kalyani, gdzie uczono nas kolejnych zwariowanych tańców. Wśród nich było Tunak Tunak Tun, co po części przewidziałem. O dziwo, nazwano to pierogi dance. Chociaż - mnie to jakoś szczególnie nie zaskoczyło. Dlaczego? Kiedy byłem na Euroweeku w Długopolu Dolnym cztery lata temu, to wolontariusze (głównie z krajów indochińskich, były także m. in. Kolumbia, Armenia, Kosowo !!!) mieli wielkie zamiłowanie do pierogów. Nazwałem to ideologią pierogizmu, jakoby kadra Euroweeku z przewodniczącym Jaśnikowskim na czele kładła nacisk na właśnie pierożki. Czytając to wszystko, jak i wtedy, gdy widziałem tę miłość do pierogów, chodził mi cytat z jednego z moich ulubionych seriali... Dokładniej polski South Park - Włatcy móch i odcinek Rzułta koszulka i śrubowkręt. Na jasnozielono Czesio, na ciemnozielono facetka (pani Frał), a na szarawo wiochmen, czyli Anusiak. Dokładniejszy fragment, o który mi chodziło, zaznaczę podkreśleniem:
- Zabawy nożami i innymi ostrymi przedmiotami są bardzo niebezpieczne. Dlatego od dzisiaj wprowadzam zakaz przynoszenia do szkoły ostrych narzędzi. Dzisiejszy incydent mógł się zakończyć tragedią!
- No, ale przecież była skucha!
- Cisza, łajzy! Nawet nie mam pewności, czy to był incydent, czy zaplanowana próba pozbawienia Zajkowskiego życia!
- To był absolutny przypadek.
- Sam jesteś przypadek. Za karę cała czwórka napisze: "Nie będę rzucał w Zajkowskiego nożami, śrubokrętami ani żadnymi innymi ostrymi rzeczami".
- A innymi można?
- Jakimi innymi?
- ...kamieniami na przykład.
- Anusiak, wstań i odwróć się do klasy.
- A po co?
- Żeby wszyscy zobaczyli, jak wygląda neandertalczyk! Rodzice są pewnie z ciebie dumni...
- Mama jest. Ostatnio zjadłem 30 pierogów.
- Siadaj, pała!
Może z tymi nożami to nie, ale no - ten pogrubiony fragment, gdy Anusiak chwalił się swoimi sukcesami w zajadaniu pierogów.Jasnowidz Michał Florek
Następne warsztaty polegały na przeprowadzeniu wywiadu z wolontariuszami w 5 minut. Było tyle pytań, że aż z radości głowa boli. To było ostrzeżenie od Michała Florka i ogółem Potęgi Prasy. Przewidziała się przyszłość - w końcu niecałe dwa miesiące później pojechałem na ten obóz dziennikarski do Rewala. W tym zadaniu czułem się niczym ryba w wodzie, albowiem środki masowej dezinformacji to jedna z moich pasji.
Lech Wałęsa va a México
Kolejnym krajem, który zwiedziliśmy za pośrednictwem Euroweeku, był Meksyk, o którym opowiadał nam Rodrigo, a dokładniej ze znanego półwyspu - Jukatan. Mówił o liczności ostrych przypraw w kuchni meksykańskiej, o święcie zmarłych, pogrzebach, Majach czy strojach ludowych u kobiet - a'la romskie. Odsłuchując język jednego z plemion Majów, brzmiało to bardzo dziwnie, jakby taka mowa kosmitów z domieszką amharskiego (Etiopia) i romskiego. Bez urazy, bez rasizmu i ksenofobii, pierwsze języki, które przyszły mi na myśl. Nie, nie wierzę w kosmitów ;P
Potem Rodrigo przeszedł do warsztatu o przywództwie. Leadership. Rozmawialiśmy o tym, czym jest przywództwo, na czym polega, jak zarządzać grupą. Również pokazywano nam podobizny znanych przywódców. Nelson Mandela, Margaret Thatcher, Mahatma Gandhi... Wtedy wykorzystałem chwilę ciszy między zdaniami i dopowiedziałem z lekkim śmiechem w głosie Lech Wałęsa. Nie jest to żadne naśmiewanie się, obrażanie czy debata o rzekomej współpracy gdańskiego elektryka z Popowa z SB. Możliwe, że Mandela wzbudził u mnie takie skojarzenie. Nelson Mandela to dla mnie południowoafrykański Lech Wałęsa. Oboje walczyli o demokrację, walczyli z łamaniem praw człowieka, po upadku reżimów zostali prezydentami swoich krajów. Należy także zwrócić uwagę na fakt, iż oboje są noblistami.
Również byliśmy na spacerze do centrum. W parku zdrojowym tańczyłem z kolegami do kazachskiego hardbassu zyn zyn i greckiego tsiftetelli. To drugie nazwałem swego czasu shake your dupa dance. A skąd to? Otóż Rodrigo na zajęciach porannych w cyklu Energizer jako karę za spóźnienia kazał zrobić shake your dupa. Niestety, nie był to dance remix ciftetelli. Mnie to jakoś nie spotkało, ale to wielka mi kara, żeby tak trzęść własnymi czterema literami.
Pomogła mi tu znajomość języka hiszpańskiego. Yo hablo español y tengo sus clases en nivel avanzado... Duszniki-Zdrój es una ciudad hermosa... O'lé!!! Wraz z moimi dobrymi przyjaciółmi - Kubą, Tymkiem, Wojtkiem #pokój ;P dwiema Majami, Małgosią czy Malwiną - zagadywaliśmy w wolnych chwilach wolontariuszy nie tylko ingliszem, ale także espaniolem. Z jakąś połową ww. osób chodzę na rozszerzony hiszpański od niespełna trzech lat i jestem z tego dumny. Nuestros clases son claros y buenos.
Mieliśmy i kolejną wyprawę na miasto, tym razem na wieczór po zakupy. Jedni poszli do Dino, drudzy do Żabki w okolicach parku zdrojowego. Udało mi się zrobić zakupy w obu marketach tamże, z różnicą kilkuset metrów między nimi. Był to pierwszy raz, gdy byłem w Dino. Krotoszyńskie imperium małomiasteczkowych i wiejskich marketów konkurencyjnych dla Biedronek rośnie i rośnie. Mogło być lepiej, bo trochę bałagan z ustawieniem półek i brak kas samoobsługowych, aczkolwiek nie było najgorzej. W drodze do Dino czułem się niczym Rzymianin lub rycerz krzyżowy idący na krucjatę. Wymyśliłem wtedy Saracenów z Biedronki, Hunów z Leroy Merlin, Gotów z Lidla itp.
Na koniec dnia mieliśmy za zadanie zrobić wielkie show, zwane - o ile dobrze pamiętam - Mission Impossible. Zadanie, które otrzymałem, było wręcz zaskakujące. Musiałem ze swoją drużyną odegrać ślub Kim Kardashian i pewnego celebryty, którego nawet nazwiska - niestety - zapomniałem. Tak to jest, gdy się nie interesuję tymi wszystkimi celebryckimi smaczkami... Długo zmieniały się nasze role, aż w końcu zostałem pewnym celebrytą znowu zapomniałem nazwiska z kwiatkiem, którego miałem wręczyć pannie młodej. Samą Kim również przytulałem, mówiąc jej good luck, our cool girl, I wish you the best!.
Quest 3: uratuj azerskich rolników przed klęskami żywiołowymi
Przedostatni dzień. Czwartek - 26 maja. Zapowiada się wielce intensywny dzień. Doczekałem się kraju turańskiego. Może nie jestem zwolennikiem panturanizmu, aczkolwiek bardzo lubię świat narodów uralo-ałtajskich, czyli Turków, Mongołów, Mandżurów, Węgrów, Finów, Estończyków, Tatarów, Kazachów, Uzbeków, Kirgizów, Turkmenów, czasami do świata uralo-ałtajskiego zalicza się Koreańczyków i Japończyków. W szczególności ten turecki. Chodziło mi dokładniej o Azerbejdżan, a dokładniej Ajszę - Ajszan Nurijewą.
Przypomniał mi się pierwszy dzień Euroweeku, gdy miała na sobie charakterystyczną koszulkę z pandą. Wtedy myślałem, że pochodzi gdzieś z Indonezji, Filipin, Tajlandii, Malezji. Jest to pozostałość po poprzednim Euroweeku, gdzie głównymi wolontariuszami byli Andika Andy z Indonezji i Eevee (zapomniałem oryginalnego imienia) z Tajlandii (tak, od pokemona!!). Pierwszego dnia, gdy mieliśmy wstępne zajęcia, powiedziała jednak, że z Azerbejdżanu. Niektórzy po wskazówce border of Europe and Asia wymieniali Turcję. Później jednak domyśliłem się po akcencie zakrawającym na azərbaycanca dili. Wcześniej wymieniałem także inne tureckie państwo... Kazachstan.
PGR Pustki Cisowskie
Tego dnia odbyły się warsztaty, gdzie według ról z karteczek wcielaliśmy się w ludzi o różnych profesjach, którzy mieszkają na wyspie. Wyspie, która jest zagrożona klęskami żywiołowymi. Musieliśmy za pomocą argumentów powiedzieć, czy zostalibyśmy, czy wyjechalibyśmy. Mi przypadła rola... farmera, rolnika. Wymyśliłem tekst w rodzaju I have five hundred pigs, four thousand cows, five thousand ducks, seven hundred chickens and twenty thousand horses. Wzorowałem się na pewnym artykule z Nonsensopedii o Renacie Beger. Tej wersji artykułu już nie ma - artykuł przeszedł multum edycji w kilkanaście lat. A tak na serio: powiedziałem, że zostałbym, żeby dostarczać wyspie plonów, żywienia, urodzaju. Od razu włączyła mi się pewna piosenka, którą odkryłem jako malutkie dziecko...
Na myśl o samej Azerce przypomniała mi się też nieco inna piosenka. Ukraińska, ale czy na pewno? Nie - krymskotatarska. Eldar Seitablajew i utwór pt. Ajszem. Nie wiem do końca, o czym to, aczkolwiek zdaje się to brzmieć miłośnie. Szczególnie po qara közler (czarne oczy) czy chociażby dülberim i sevgilim (kochana). Znajomość tureckiego nie zaszkodziła.
Tak, znam też jakoś turecki. Może nie tak jak angielski, ukraiński czy hiszpański, ale się uczę od grudnia, z podziękowaniami dla wspomnianej koleżanki z Władysławowa - pannie Małgorzacie, której opowiadałem niegdyś o swoich podróżach i mojej fascynacji Turcją. Sam nie ukrywam, że byłem w Turcji. Jako 2-letni chłopczyk byłem na wczasach w Antalyi, rok 2008. Jadłem tam tyle baraniny, że o matko... Do dziś chyba mi to zostało, bo moim ulubionym fast-foodem jest niewątpliwie kebab. Bywa nawet, że przez pół tygodnia mogę chodzić podczas treningów chodu na kebaby... Może i turecki ma czasowniki na bazie -yor- czy dużą część słownictwa wręcz odmienną od takiego uzbeckiego, kirgiskiego, tatarskiego, kazachskiego, turkmeńskiego bądź krymskotatarskiego (kwestia arabizmów i iranizmów od ponad 100 lat), aczkolwiek z azerskim język ten jest wręcz zrozumiały. Sam przyznam, że w tym świecie to lepiej mi z czasownikami bez -yor-. Z moich ust padło chociażby Çox sağ ol! (dziękuję / pozdrawiam), xalq şarkı (piosenka ludowa) czy chociażby to...
- Kərkük, İrak türkmanlari - azərbaycanlılar?
- Evet, azərbaycanlılar!
Długo doszukiwałem się kwestii tego, czy Turkmeni iraccy są mniejszością głównie turecką w Iraku, czy głównie azerską. Dosłownie: Turkmeni iraccy, Kirkuk, czy to Azerowie?. Turecki jest o tyle podobny do azerskiego, że warto by spojrzeć na historię. W międzywojniu podczas spotkania marszałka Turcji Mustafy Kemala Atatürka z szachem Iranu Persji Rezą Pahlawim oboje władcy posługiwali się jednocześnie swoimi dwoma językami. Anatolijski Piłsudski - tureckim, zaś szach - azerskim. I to bez żadnych obiekcji!
turecki Bütün insanlar hür, haysiyet ve haklar bakımından eşit doğarlar. Akıl ve vicdana sahiptirler ve birbirlerine karşı kardeşlik zihniyeti ile hareket etmelidirler.
azerski Bütün insanlar heysiyyət və haqlar baxımından dənk və ərkin doğularlar. Us və uyat yiyəsidirlər və bir birlərinə qarşı qardaşlıq ruhu ilə davranmalıdırlar.
Widzicie, jakie podobieństwo? Przeciętny Turek zrozumiałby przytoczony artykuł 1 Powszechnej deklaracji praw człowieka po azersku gdzieś w 60 procentach, więc ogółem to i nawet więcej - 90, nawet 95! Jedna oguzyjska rodzina!
Oprócz ww. piosenek tego dnia chodziła mi po głownie jeszcze inna piosenka. Opowiedziałem ciekawostkę o przyjaźni polsko-azerskiej. Polacy i Tatarzy-Lipkowie pomagali tworzyć państwo azerskie. Była to efemeryczna Azerbejdżańska Republika Demokratyczna. Nasz lipko-tatarski dowódca wojskowy Maciej Sulkiewicz dowodził w końcu obroną narodową Azerbejdżanu. Niestety, AzRD zostało pożarte przez Sowietów. Włączyłem wtedy sobie w mózgu hymn Tatarów krymskich i swego czasu ich efemerycznej Krymskiej Republiki Ludowej. Krymska Republika Ludowa była - podobnie jak II RP - sojuszniczką ówczesnego Azerbejdżanu, a piosenka, którą teraz załączę, to właśnie hymn Krymskiej Republiki Ludowej. Noman Czelebidżichan - Ant etkenmen (zaprzysięgłem). Obecnie w całej Ukrainie, Turcji, Rumunii, Bułgarii, Uzbekistanie, Kazachstanie czy Kirgistanie tę pieśń na swoich ustach niosą zapłakani Tatarzy krymscy, którzy chcą wrócić do domu - Krymu, mówiąc ze łzami w oczach stanowcze nie reżimowi Putina. Najpierw 1783, potem Uzbekistan 1944, teraz 2014. Do rzeczy:
Mikołaj Kopernik zmartwychstał
Na sam wieczór spotkał nas kolejny quest - Polish Show. Musieliśmy przedstawić po angielsku różne polskie zagadnienia. Wśród nich był m. in. kabaret o polskich dziadkach, kabaret o typowym Januszu i Grażynie, parodia Milionerów, rap battle między Marią Skłodowską-Curie a Mikołajem Kopernikiem czy chociażby inscenizacja polskich legend. Zrobiłem wtedy inscenizację polskich legend, a dokładniej Lecha, Czecha i Rusa. Wcieliłem się w energicznego Czecha, machałem rękoma niczym mim w kierunku Lecha próbującego zestrzelić orła z łuku. Oprócz trzech słowiańskich braci wcieliliśmy się w Warsa i Sawę. Byłem wtedy... królem Kazikiem Odnowicielem. Gdy czytają to działacze Ordo Iuris i temu podobnych konserwatywnych i katolickich organizacji, to pewnie mają ochotę mnie wsadzić do więzienia. Dlaczegóż to? Otóż w naszym występie zrobiliśmy księdza... sebixa. Mam nadzieję, że nie będzie to godzić w uczucia religijne. Na koniec show znalazł się wielki polonez, który zatańczyliśmy z wolontariuszami.
Festung Breslau
Kazachstan? Krym? Tauryda? Astrachań? |
Ranek, piątek - 27 maja. Spakowani w większości wczoraj - o dziwo - mieliśmy jeszcze odrobinkę czasu przed śniadaniem, co mnie z lekka zdziwiło. Po śniadaniu wszystkie walizki musiały być już ogarnięte, poszewki ściągnięte, co mi z chłopakami się udało. Trochę sobie poczekaliśmy na parkingu, aż przyjedzie autokar. I przyjechały dwa duże autokary - Irizar, o ile pamiętam. Jedziemy Ósemką przez Szczytną, Polanicę-Zdrój - do Krosnowic.
Stoimy na jednym peronie maleńkiego dworca na linii Kłodzko-Międzylesie. Widoki rodem ze stepu, a przy tym jakieś wzniesienie. Chodziła mi po głowie piosenka, którą wymyśliłem, jadąc do Dusznik - wysiadając z pociągu:
Ore ore, kanarowi przypie*dolę
Ore ore, siabadabada
Zawiniemy wszystkie tory
Ukradniemy semafory
Mimo, że nie przeklinam na co dzień, to już chciałem przeklnąć, by dodać rymu. Jak dla mnie, coś w stylu ore ore jedzie sobie pociąg w pole byłoby trochę dziwne.
Wsiadamy i do Kłodzka jedziemy spokojnie. Nawet żadnych kontrolerów nie było w naszym kierunku, w końcu to wycieczka. Miło rozmawiało się ze starszą panią, zacząłem rozmowę od takiego my najmocniej przepraszamy, że taki ten pociąg zapchany, ale jest nas ponad 80 osób z wycieczki szkolnej. Pani wyglądała na pasażerkę komunikacji zbiorowej z gatunku sympatycznego. Rozmawialiśmy o Euroweeku, Dusznikach, Gdyni… Również dosiadła się nieco młodsza pani z Wrocławia. Mówiłem jej wręcz to samo.
Wsiadamy i do Kłodzka jedziemy spokojnie. Nawet żadnych kontrolerów nie było w naszym kierunku, w końcu to wycieczka. Miło rozmawiało się ze starszą panią, zacząłem rozmowę od takiego my najmocniej przepraszamy, że taki ten pociąg zapchany, ale jest nas ponad 80 osób z wycieczki szkolnej. Pani wyglądała na pasażerkę komunikacji zbiorowej z gatunku sympatycznego. Rozmawialiśmy o Euroweeku, Dusznikach, Gdyni… Również dosiadła się nieco młodsza pani z Wrocławia. Mówiłem jej wręcz to samo.
Niestety, na stacji Kłodzko Główne rozpoczęła się apokalipsa. Zostaliśmy sterroryzowani. Początek końca wolności. Do pociągu KD relacji Lichkov - Rawicz wsiadła orda przysłowiowych babć autobusowych. Zaczęły szukać miejsc na swój sposób w pośpiechu i na mój widok rozpoczęły atak, wręcz lincz. Mówiły mi, jak to nie wolno mi, nam, tutaj siadać, bo to niby miejsce dla osób niepełnosprawnych. Powiedziałem na początek spokojnie coś w stylu Dobrze, ja najmocniej przepraszam, nas tu z wycieczki ponad 80, a jeszcze ja głupi tego znaku nie zobaczyłem, bo go słabo widać!. Niestety, nie zaniepokoiło to emerytek, a te odpowiedziały mi z lekka ironicznie: co z tego, że nie widziałeś!? i ach tak, bo młodzież musi być pierwsza. Zdenerwowało mnie to, kompletnie godziło to w moją mentalność. Wiem, wiem, nikt nie grzebie w mózgach i nie wie, o czym człowiek myśli... Miałem ochotę się kłócić, lecz do rozmowy wtrąciła się kobieta w młodo-średnim wieku, która musiała wrzeszeć w tym tłumie. Sprowokowało mnie to mentalnie, przez co musiałem uciekać i stać w gąszczu wściekłych matek z niemowlętami, dzierżącymi w dłoniach niebieskie paszporty ze złotym Tryzubem i napisem YKPAIHA, jeszcze bardziej zblazowanej starszyzny, inwestorów jadących do Wrocławia i okolic i - o zgrozo - rowerzystów. Stałem nawet przy samych drzwiach, co nie było takie dobre. Może moja wina, może nie z tymi babciami, ja wiem? Nieważne. Tłok zaczął się w Strzelinie. Byłem tak przerażony, że potrząsałem ręką o walizki. Fuj! Powiem jedno - jeżeli kiedyś miałbym kandydować do Parlamentu Europejskiego, to jako europoseł wprowadziłbym jednolity system bardziej widocznego oznakowania miejsc dla matek z dziećmi, rowerzystów i niepełnosprawnych. W Polsce to się nie mieści w d...
Nieco lepiej zrobiło się w samym Wrocławiu, albowiem - tak jak przewidywałem - wysiadło tam najwięcej pasażerów. Zamiast japońskich kolei i bengalskich ulic poczułem się jak... na Deutsche Bahnie. Nareszcie <3
Wrocław Główny to niewątpliwie jedna z moich ulubionych stacji kolejowych w Polsce. Mieliśmy docelowo godzinę czasu wolnego, by się przejść, zrobić jakieś zdjęcia, pochwalić się swoimi podróżami przez Facebooki, Twittery, Instagramy, Snapchaty, Discordy, Telegramy, Messengery, WhatsAppy, Skajpaje i temu podobne potwory, zjeść, wypić. Udałem się z Bartłomiejem w teren dworcowy, by szukać różnych znalezisk w ramach geocachingu. Potem z kolei poszliśmy do KFC. Wielu pracowników i wiele pracownic tegoż baru posługiwało się językiem angielskim lub ukraińskim (nawet rosyjskim!) w obsłudze. Nie zdziwiło mnie to, albowiem Wrocław jest tak multi-kulti jak Niemcy czy Francja. Emigranci z Ukrainy, Białorusi, Rosji, Indii, Bangladeszu, Pakistanu, Chin, Wietnamu, obu Korei, Japonii. Nie od dzisiaj wiadomo, że województwo dolnośląskie jest pełne emigrantów, w tym cudzoziemców. Już cztery lata temu, w poszukiwaniu krasnali wrocławskich, po ulicach było słychać języki takie jak ukraiński czy rosyjski, Świadkowie Jehowy wydawali Strażnicę i Przebudźcie się po ukraińsku, plakaty Biedronki dot. zatrudnienia w tym samym języku, ponadto w okolicach dworca głównego znajdowała się szkoła języków południowo- i wschodniosłowiańskich. Enjoy!
Okazało się, że pociąg przyjechał później. Mimo tego, mieliśmy tylko tę godzinę przerwy, a nie półtorej. Pół godziny czekaliśmy na peronie, aż przyjedzie pociąg relacji Wrocław Główny - Gdynia Główna. Przyjechał niebiesko-zielony, klasyczny pociąg Intercity. Niestety, nie był to tak elegancki pociąg jak ten, którym jechaliśmy z Gdyni do Wrocławia. Po prostu klasyczny pociąg, taki z przedziałami na kilka osób i trzęsącymi się non stop toaletami...
W 4 - 5 godzin, gdzieś przed 19:00, szczęśliwie dojechaliśmy do Gdyni Głównej. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej. Home sweet home! Inaczej mówiąc - Euroweek to takie na swój sposób ciekawe RPG.
mój pierwszy Euroweek w Długopolu-Zdroju (2018), znajdźcie Wally'ego #pdk
FINE
Komentarze
Prześlij komentarz